wtorek, 25 czerwca 2024

mozolnie plewię

 warstwę środkową ogrodu. 


Został mi jeszcze kawałek i cała warstwa dolna, na której zakwitł floks.


W warstwie górnej sójki obżerają się zieloną jarzębiną.


Ciemierniki poważnie czują już zimę za pasem.


Poza tym szukam mamie chirurga, ścieram się z bratem, odbieram kolejne wiadomości o czyjejś chorobie albo śmierci, modlę się, mozolnie porządkuję zdjęcia z ostatniego półrocza, nie daję rady sprzątać, dokonuję ostatecznych redakcji tekstu dla wydawnictwa - i tak to jakoś sobie leci. 

980.

poniedziałek, 24 czerwca 2024

chciałabym

 móc kochać to miejsce. 

Kilka razy w roku tam jestem, najczęściej na cmentarzu. 

I wiem, nic tam nie ma mojego. Nic, co było moje, nie przetrwało.

Tylko różowe trawy kwitną pod chmurnym niebem. Te same.


Te same latają myszołowy.




I skowronki.


Młodziutki gąsiorek, dlatego na brzuszku pstry



Młodziutki trznadel z białą, nie żółtą głową



Wchodzę do kościoła. Kiedyś wydawał mi się bardzo duży.


Uśmiecham się do świętej Rodziny, co wygląda jakby ją z plasteliny ulepił przedszkolak,


śmieję się do Maryjki z miną mojej młodszej siostry, kiedy coś przeskrobała i udawała bezdenne zdumienie: no przecież to nie ja. 


Patrzę Ci w oczy i wiem: tak, wolę Ciebie jednego niż mieć cokolwiek w tym miejscu. Jeśli to musiał być wybór. OK. 

Żegnają mnie nie moje kwiatki za nie moim płotem.






W domu otwieram e-mail z wydawnictwa. Tak, zgadzam się na wykorzystanie mojego tekstu, przedrukowujcie. Więcej ludzi go przeczyta. Może wyniknie z niego nawet jakieś dobro. Kto wie. 

Ja bym to wszystko zupełnie inaczej poprowadziła, Panie. Wiesz?

979.

niedziela, 23 czerwca 2024

myślę, że to niezła ekwilibrystyka

 takie utrzymywanie równowagi pomiędzy byciem Bogiem a byciem człowiekiem :P. Karkołomne zadanie. Tu niby Śpisz - i to naprawdę Śpisz - i ja osobiście znam faceta, który do rana przespał najokropniejszą nocną burzę, jaką w życiu widziałam, i nawet okna nie zamknął :P - a tam po drugiej stronie Swojego Istnienia Wiesz, że burza, że zaraz zaczną wrzeszczeć i takie tam. Może Krzywisz Się przez sen. Baba by się zerwała wcześniej, zanim zaczną się drzeć. Baba musi zbawić świat, szczególnie wtedy, kiedy nikt jej o to nie prosi, Wiesz. No ale, chwała Bogu, Ty nie Jesteś babą (i za to Powinieneś Mu nieustannie dziękować, naprawdę), więc Krzywisz Się i Śpisz. Chociaż Mógłbyś przez sen palcem kiwnąć i burza by się uciszyła, a wiara uczniów pozostałaby wielka i nic Byś ganić nie Musiał. :P 

Nie, osobiście nie sądzę, aby uciszenie tej burzy miało cokolwiek wspólnego z egzorcyzmem (jak na kazaniu insynuował Wielebny). Przyroda nie jest zła. Burzy i wichru nie trzeba egzorcyzmować. One po prostu są. Wiele rzeczy na świecie po prostu jest, zupełnie niezależnie od historii zbawienia. Gdyby za wszystko, co istnieje, musiał być osobiście odpowiedzialny albo Bóg, albo szatan, to byłoby straszne. Wydarzenia się dzieją, ciśnienie spada i rośnie, elektyrka się zbiera i wyładowuje, piorun trafia kogoś tam na Giewoncie, a kogoś innego na polu - może komuś nawet do pokoju wpada piorun kulisty przez to okno, którego nie zamknął, bo akurat przesypiał kolejną burzę... nie ma sensu pytać, czy to szatan, czy Bóg. To fizyka, to przyroda. Wystawałeś, synu, do góry ponad powierzchnię. Iskra przeskoczyła. Twoje ciało przewodzi prąd. Białko się ścina. Umierasz. Tyle. 

Analogicznie jest z wieloma życiowymi burzami, w które nie ma sensu mieszać Boga (bo trzeba by Go było oskarżać, że Jest zły), ani szatana (bo trzeba by założyć, że jest mocniejszy niż dobry Bóg, skoro Bóg nie Chciał na coś tam pozwolić, a jednak się stało). Po prostu: fizyka, przyroda, może złe ludzkie wybory, życie, cholera, w całej rozciągłości, nic więcej. A Bóg w tym wszystkim Wykonuje karkołomne ewolucje na cieniutkiej lince napięcia pomiędzy Boską wszechmocą, ludzką wolną wolą i prawami przyrody. Jeśli Spadnie, wydarza się cud. 

Zwykle nie Spada. 

978.

piątek, 21 czerwca 2024

wakaaaaacje!!!

 


Mendel też by się ucieszył. Na mojej grządce z groszkiem.



A mnie też dużo rzeczy cieszy. Oblaczek granatek, proszę bardzo.



I najlepsze zdjęcia ważki, jakie - jak dotąd - zrobiłam.





A potem polowałam na smoki.

Smok był zachwycony, bo on, z kolei, polował na tłuste mrówki, te wielkie, co się właśnie rozmnażały. Pełno ich dziś było na ziemi i smok miał wyżerkę. Mina zadowolonego smoka - bezcenne.


A na grządce właśnie zakwita mi ciemiernik. Chyba poczuł, że dzień coraz krótszy i zima za pasem. 


Moja przyjaciółka sójka szuka robali w rurce ze stelażu pod winogron.




(to ostatnie zdjęcie jest dowodem rzeczowym, że dała radę wyjąć dziób)

A ja spakowałam wakacje do koszyka razem z wiąchą świętojańskiego ziela


i mam szczerą nadzieję, że tym razem nie spędzę dwóch miesięcy opiekując się mamą. Wcale nie jestem taka pewna...

976.

czwartek, 20 czerwca 2024

przedwakacyjnie

 






Jak bardzo nie funkcjonowałam w ostatnich dniach i jak totalnie przerastało mnie życie, odkryłam przed chwilą: w pojemniku na woreczki foliowe do re-usingu (powtórnego użycia) znalazłam, a jakże, torebkę foliową, ale... z jakąś bułką w środku. :P Zamiast do pojemnika na pieczywo, musiałam ją wrzucić do pojemnika na (puste) torebki. :P No brawo ja. 

975

wtorek, 18 czerwca 2024

chciałabym

 powiedzieć uff. 

Niestety, jeszcze przynajmniej 3 dni. Bezsensownej pracy, kiedy czworga uczniów w całej szkole pilnuje trzech nauczycieli. Jutro kolejna rada, zapewne tak samo mądra jak wczorajsza. Może znowu jakiś drobny opieprz się trafi? Do tego znowu jestem kobietą (i to wczoraj to wcale nie był pms, już wczoraj byłam w trakcie bycia kobietą - swoją drogą, najchętniej to bym w ogóle żadną kobietą nie była, nigdy, wcale, ani przez sekundę) i  naprawdę nie wierzę, że przed usraną (ukrwawioną?) śmiercią zdążę przekwitnąć. Na pewno nie zdążę. Jeszcze w trumnie będzie się ze mnie lało, a pewnie i potem. :P 

Mama latała jak z wiatraczkiem w, do momentu, kiedy się radośnie wywróciła na całą bezradną długość na jedną z ogrodowych grządek. Dobrze, że trafiła w glebę, a nie w betonowe schody. I faza przeskoczyła jej natychmiast z wiatraczkowej na przemęczoną. Nie wiem, jak długo zdzierży, za kilka dni wiatraczek zapewne podejmie funkcje i znowu będzie latać tak, że ja za nią nie nadążę. 

Syfy na pysku w najlepsze i tym razem wiążę je z hormonami, bo naprawdę, ani nic nie zjadłam, ani się nie zaziębiłam, ani nic. Do tego od tygodnia systematycznie łykam tabletki na alergię. A cholerstwo ropieje i boli, i wyłazi ciągle na nowo. I to jest kolejna radość mojego żywota, której, jak sądzę, nie pozbędę się nawet w trumnie ani po drugiej stronie życia. Może zgniję, może mnie spalą, ale syfy zostaną w całej okazałości. Być może wyskoczą na powierzchni trumny albo urny z prochami, kto wie. 

Dziś było plus 30 i to zdecydowanie za dużo na wszystkie moje fazy. Na szczęście spadł deszcz i nie muszę jutro świtkiem lecieć podlewać ogrodu, żeby na 10.00 do roboty zdążyć. Znaczy, żeby być jedną z kilku nauczycielek pilnujących tego jedynego bachora, który jeszcze przyjdzie do szkoły...

Chciałabym zniknąć. Chciałabym, żeby nigdy mnie nie było. Chciałabym przynajmniej móc wyprosić cały świat za drzwi i udawać, że mnie wcale nie ma. 

PS. Już wiem. Co zrobiłam źle, znaczy. Otóż. Powinnam na etapie zygoty ułamać sobie ten drugi chromosom X. :P I wyrzucić tą zbędną dolną nóżkę. O. Ileż bym miała teraz z (powiedzmy) głowy...

973.

poniedziałek, 17 czerwca 2024

po pierwszej radzie

 jeszcze tylko jedna w tym roku... a we mnie rośnie przekonanie, że cokolwiek, i tak zawsze oberwę. Nie wypełnię Najświętszych Tabelek, oberwę, że nie wypełniłam. Wypełnię, oberwę, że wypełniłam źle. Bo użyłam słów, które są akurat niemodne. Znaczy, chwilowo nie mieszczą się w obowiązującej edukacyjnej nowomowie. I szczerze to mam to serdecznie w briko, bo wiem świetnie, że nie minie dekada, a nowomowa stanie się staromową, a jej miejsce zajmie zupełnie inna retoryka. I zupełnie nowe tabelki...

Z drugiej strony mama i jej wieczne pretensje. Naprawdę bardzo się staram i próbuję podchodzić z sercem, ale i tak wiecznie jest źle. Cokolwiek mówię, to albo mówię za cicho, albo za głośno. Milion razy dziennie mówię: tak, dobrze, jasne, oczywiście, masz rację. A potem raz powiem: nie. I słyszę zjadliwe: ty (w domyśle cholero pierońska) ZAWSZE musisz na swoim postawić. Tiaaa. Niestety, nic nie poradzę na to, że się urodziłam. Przepraszam, nic w tej sprawie już nie mogę zrobić. Nigdy nie nauczę się, że cokolwiek we mnie jest dobre, że cokolwiek we mnie jest coś warte, zawsze będę marzyć, żeby mnie nie było. Taki świat. Muszę zacisnąć zęby, wziąć dupę w troki i wytrzymać do samiutkiej śmierci. A potem - to się okaże. 

Nie zdziwię się, jeśli się Tam okaże, że Ty też uważasz, że nie ma we mnie nic dobrego i cokolwiek i jakkolwiek, nigdy, przenigdy nie Miałeś w tym upodobania. Choćbym zaklaskała uszami, Tobie i tak się to nie spodoba. Naprawdę, jeśli taki Się Okażesz, nawet się nie zdziwię już...

972.

niedziela, 16 czerwca 2024

dżemik

 


i niech żałują, którzy go nie będą jedli. :)

Z innych nowości, na moim balkonie i w moim oknie zamieszkała fotopułapka.


Na razie tylko sprawdzam, czy działa - bo do dobrych zdjęć potrzebuje mieć zwierzaka na wyciągnięcie ręki, a najlepiej, gdyby podszedł i podziobał/polizał obiektyw. No ale działa i przy jakiejś kolejnej okazji wyląduje koło poidełka w ogrodzie. Może się też nadawać do filmowania budek lęgowych, o ile ją umieszczę bezpośrednio przed otworem wlotowym :P, i do podglądania, co dzieje się zimą w karmniku, kiedy akurat jestem w pracy. 

Wyskoczyłam na chwilę do parku. 


Łabędziątek zostało cztery, fatalny rok - wylęgło się dziewięć, żyje czwórka, już śmiertelność powyżej 50%. 






Ciągle pełno kurczaków wodnych




Czapla  była tylko jedna. Za to pozy przybierała różne.






Na dodatek przyplątało się jeszcze pisklę grzywacza. Bardzo jeszcze niepewne i zagubione. Bo co taki mały grzywacz ma zrobić z takim wielkim życiem?




Szykuję się na ostatni tydzień roku szkolnego. I marzę, że za tydzień będzie już za tydzień. :P

I chciałabym umieć rozmnażać cedry z sadzonek wierzchołkowych. :P

971.