wtorek, 29 czerwca 2021

lilie, róże i koperek

 whatever.


Tak mniej więcej można podsumować rekolekcje dziewic konsekrowanych w Łodzi. Szalona różnorodność, czasem ni przypiął, ni przyłatał. Koperek przy lilii.

Mozolnie, boleśnie składały się puzzle. Każdy z innego kompletu.

Temat: kryzys. Mój temat, zarzucony w zeszłym roku. Kiedy to wszystko było słodkie, przygłaskane i wzniosłe. Powiedziałam wtedy, że warto przyjrzeć się drugiej stronie rzeczywistości. Bo jest.

Przyjrzałyśmy się. Na tyle, na ile pozwoliła odwaga. Tym razem niewiele wzniosłości, achów i ochów, dużo konkretnego stąpania po ziemi, ludzkiej biedy, parę recept czy pomysłów - może tak czy tak.


Społeczność seminaryjna, ile jej tam na wakacje zostało, wyraźnie przytłoczona: kilka dziesiątek żywych bab, wcale nie starających się zachowywać nabożnie czy cicho :P. Wyglądających jak baby, zachowujących się jak baby, nie jak figurki z alabastru. Skandal. :P Myślę, że spodziewali się bardziej grupy sióstr zakonnych, ze złożonymi rączkami, spuszczonymi oczętami, głosem na wysokie de i zakutanych od stóp do głów w ciuchy podobne do habitu, żeby przypadkiem nie było widać żadnej kobiety pod spodem. :P 
Tia, myślę, że społeczność seminaryjna powinna czasem zobaczyć prawdziwe kobiety. Choćby po to, żeby zobaczyć, że ani toto nie gryzie, ani nie gwałci. :P I niekoniecznie z rozmowy z takim czymś trzeba się od razu spowiadać. 



Przebacz. Innej drogi nie ma. Tylko śmierć. 

Jak jest cena za grzech? Zabić. Oczy wydrzeć, porozrywać ciało. Zmiażdżyć w imadle.
Albo przebaczyć. 

Tertium non. 


Dwa obrazki.

Pierwszy. Kamikaze obwiązana ładunkami wybuchowymi. Nawet jeśli przywiązanymi do ciała kilometrami różańca. I jedno marzenie: rozpi* ich wszystkich i przestać czuć. Nawet jak mnie rozerwie, ból nie będzie już większy. A potem koniec. 



Drugi. Lista krzywd. Nawet nie oskarżeń. Wyliczanka fakt po fakcie. I dużo wolnego miejsca, żeby można było jeszcze pod spodem sporo dopisać, co jeszcze będzie. Pełna świadomość, że to nie koniec. Że jeszcze się nazbiera. Świadomość, że oczekują, że podrę. Że nie podrę, bo nie potrafię. Mogę wykonać gest, jak aktor - jak kłamca. Po co. 

I że biorę tą listę, długą jak rozwijająca się rolka papieru toaletowego :P - że jedyne, co mogę, to stanąć z tym papierem toaletowym i bez możliwości podarcia go - przed Nim. Ja nie, może Ty? 
I że On Bierze to wszystko ode mnie i też wcale nie drze. Tylko Bierze na Siebie. Widzę, jak każdy zapis Go rani, miażdży. I wrzeszczę: nie.


Nie potrafię.



No nie potrafię, no. 


Modlitwa, oczekiwanie. Pierwsza od lat dobra wiadomość, jak kerygmat, jak ewangelia. 
Mój Bóg mówi przede wszystkim w faktach.





Rozbłysło.
Jechałam do domu, szłam z pociągu pod lipami - spływała spadź, słodycz. Wprost do ust. 
Śpiewaliśmy hymny.

I już tej samej nocy - nie zapominaj, że to ciągle walka. Na śmierć. 
I Życie.

Brak komentarzy: