tego konkretnie:
Bardzo stare zdjęcie pękniętego dzwonu na wałach Jasnej Góry, z czasów, kiedy (też) wszystko po kolei mi się waliło, kiedy ten rozwalony dzwon był symbolem wszelkich możliwych moich porażek. I miejscem, w które wkładałam wszystkich beznadziejnych. W rany dzwonu. Jedną z tych porażek był P. Tak dawno temu, że w innym świecie, że dziś nie poznałam go w kościele, nie skojarzyłam, dopóki mi się nie przedstawił, dopóki w domu nie przypominałam sobie na spokojnie skojarzeń - ten dzieciak i jasnogórski dzwon.
No, dziś w każdym razie P., ten sam P., którego wiele lat temu zdążyłam skreślić, udowodnił, że w międzyczasie wyszedł na ludzi. W każdym razie nie skończył jako totalna patologia, na którą miał wszelkie możliwe zadatki. I mam konkretny, żyjący, chodzący i wcale nie słodki dowód, że Pan Bóg Prowadzi historię niekoniecznie na moich oczach. Czasem Działa totalnie za moimi plecami, a czasem Pokaże mi jaki taki przebłysk skuteczności Swoich działań. W historii, która kiedyś, dawno, była też moją historią.
Więc może jeszcze nie wszystko stracone, może i z paru innych dupków i gówniarzy coś jeszcze wyrośnie? OK, pewnie tego nie będę widzieć. Nie muszę.
Jednym z owoców przesiedzianego w domu długiego łikendu jest dostosowanie wspomnianego już na blogu kalendarza motywacyjnego do moich potrzeb i możliwości:
Feel free to use :) . Jak się kiedyś będę nudzić, powstanie czelendż zimowy.
Dalej rozpaczliwie usiłuję wyleczyć zatoki. Jak do jutra się nie uda, we wtorek szukam lekarza.
1111.
Spytam bardzo, bardzo cichutko; ile z tych pozycji zamierzasz wykonać?
OdpowiedzUsuńSpytaj głośno, ile już zrobiłam :). Ale nie wszystko zrobię w tym roku, np. w rogale świętomarcińskie celuję, jak pójdę na emeryturkę.
Usuń