dziś, mam nadzieję, że ostatnia w życiu. Nie było aż takich cyrków jak dwa lata temu, badania załatwiłam w kwadrans. Po czym przyszłam do domu i odkryłam, że w laboratorium zostawiłam dowód. Więc wzięłam tyłek w troki i pobiegłam jeszcze raz do przychodni. Dowód na szczęście był.
Ostatnim punktem programu była konsultacja lekarska. Pan doktor spóźnił się z pół godzinki. Na poczekalni siedziało ze 30 osób, ja jakoś pod koniec. Kurczę, myślę, jak każdego weźmie chociaż na trzy minuty, to półtorej godziny czekania... Tymczasem po godzinie kolejka była przerobiona i ja też. :P Jak ostatnio, pan doktor kazał mi się tylko gdzieś tam podpisać. A jak poprosiłam, żeby pokazał mi wyniki badań, okazało się, że wynikami owszem dysponuje, ale tymi sprzed lat dwóch, pięciu, ośmiu i dawniejszymi. Tych z dziś rana jeszcze nie było. Ale i tak do pracy przez kolejne dwa lata się nadaję.
Jeśli ktoś będzie mi próbował tłumaczyć, jakie szczytne cele ma medycyna pracy i jak chroni moje zdrowie, to pęknę.
BTW, nie zrozumiem nigdy, dlaczego w naszej szeroko pojętej kulturze hodujemy takie fikcje. Działania, które służą głównie zarabianiu pieniędzy (przychodnia nieźle uzupełnia budżet medycyną pracy, te badania płatne są) z upodobaniem przedstawiamy jako szczytne i do wysokich celów mierzące. I może nawet by i takie były, gdyby pracownikom wszelakiej maści chciało się jakkolwiek przyzwoicie te działania wykonywać... No ale. Świat jest światem, ludzie są ludźmi, więcej w nas ciągle zła niż dobra. I jest jak jest.
1085.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz