tu de normal. Magda pojechała, przedzierając się przez podtopiony Śląsk. Małe, pokorne autko, jak się wydaje, dzielnie dało radę. Ogarnęłam parę zakupów, zamówiłam na piątek pierwszą partię ogórków na zimę, powalczyłam z wydumanymi problemami mamy, czując się trochę jak niejaki Don Ka w towarzystwie wiatraków - z tą różnicą, że ja wiedziałam, że to wiatraki i więcej nic.
Bo wczoraj mamie odcięli wodę. Odcięli w bloku cały pion, bo na dole był jakiś przeciek, a przy niedzieli nikt tego nie chciał naprawiać - więc zakręcili w piwnicy jeden i drugi kurek i cały pion wody nie miał. Nanosiłam mamie kilka garnków wody do dowolnego użytku, rano hydraulik przyszedł, wodę odkręcił (podobno przecieku nie naprawił, ale to moja spółdzielnia właśnie - dach też po dziś dzień nietknięty i pewnie tak będzie, aż ten kawał blachy spadając urwie komuś łeb). I teraz dla informacji szczęśliwców nie mieszkających w blokach: przepływ wody w blokowych rurach warunkowany jest między innymi tym, że ludzie na wszystkich piętrach odkręcają czasem jakiś kurek. Jeśli ktoś ma pecha i mieszka w takim pionie, w którym jest dużo pustostanów, przepływ wody może nie być prawidłowy. I na przykład ciepła woda nie dopływa do trzeciego piętra, bo skończyła się na drugim - a to dlatego, że na piętrze czwartym i piątym nikt nie odkręcił kranu i się nie zassało.
Taka sytuacja zdarza się najczęściej po chwilowym odłączeniu wody w ogóle. Woda idzie potem w rury, ale coś nie pyknie i dopóki na piątym piętrze nie odkręcą kranu, piętra czwarte i trzecie mają zimną wodę w ciepłym kranie. I takie nieszczęście spotkało dziś mamę moją.
Och, cóż to była za tragedia. Mama najpierw kazała mi coś zrobić. Orzekłam, że nic nie mogę w tej sytuacji i trzeba czekać. Bo sąsiad rano wyszedł do roboty, wróci wieczorem, wodę puści i już będzie ciepła i u nas. Ale w łazience są takie kurki - podpowiedziała matuś - i możesz je zakręcić. No ale jak zakręcę - zaoponowałam - to nic ci z kranu nie będzie lecieć, ani ciepła, ani zimna. Nie uwierzyła. Pobiegła do sąsiadki zapytać, czy na pewno tak jest. Po chwili wróciła z wieścią, że na parterze mają ciepłą wodę, a zakręcenie wody w łazience raczej jej nie podgrzeje. I że ona musi zadzwonić do hydraulika.
Zadzwoniła. Hydraulik powiedział, że on tu nic nie pomoże, i żeby dzwonić do spółdzielni. Zadzwoniła i tam, ale że była godzina za dziesięć piętnasta, w spółdzielni (czynnej do wspomnianej piętnastej) nie było już żywego ducha, który by telefon odebrać mógł. I wtedy zaczęła się histeria, szukanie proszków na uspokojenie, trzęsące się ręce i takie tam. Bo mama się musi umyć, teraz, już. I potrzebuje ciepłej wody. A wody nie ma. I co teraz. Ojej. Ojej. Ojejejej.
Nie pomagało tłumaczenie, że woda sama wróci, że trzeba poczekać, że to naprawdę nie jest duży problem, że umyć się można wieczorem albo nawet i jutro :P, że gorsze zmartwienia na świecie są - nie, nie i nie, kwestia braku ciepłej wody w kranie stała się problemem ontycznym. Woda została, zdaje się, podgrzana na kuchence, a mycie przeprowadzono w misce - ale tego akurat nie widziałam, bo wyszłam do siebie, stwierdziwszy, że mama sama prosi się o ciężką chorobę nerwową na własne życzenie.
Ze cztery godziny później sąsiad znad sufitu z pracy wrócił, odkręcił kran, żeby umyć ręce, ciepła woda się zassała w górę rur i dotarła do piętra mamy. Mogła być dziewiętnasta. Mama po lekach na uspokojenie obija się od ściany do ściany, cud, jak się nie przewróci. I trzeba było się tak denerwować? - spytałam, pomagając ścielić łóżko. No jak - wrzasnęła mama - pewnie, że trzeba, przecież CIEPŁEJ WODY NIE BYŁO.
Opadły mi ręce i wszystko inne. Bo gdyby była księżniczką wychowaną w pałacach, nie zdziwiłabym się. A że przez pół życia nosiła do domu zimną wodę ze studni w wiadrze i jakoś żyje do dziś... - no ok, ona może i nie nosiła, nosili jej rodzice, potem jej mąż. A nawet jak już mieszkaliśmy w bloku, przerwy w dostawie wody nie były rzadkością, a każdego lata odłączano ciepłą wodę na minimum 2 tygodnie na potrzeby konserwacji sieci. Nie, nigdy tak nie było, ona tego nie pamięta. Nie było przez jeden dzień ciepłej wody, narody klękajcie, świecie giń.
A narzeka się, że młodzież jest rozpuszczona, roszczeniowa i uzależniona od zdobyczy cywilizacji.
Czyli wracamy do normalności, no.
Ale może przynajmniej skróci mi starość. :P
1277.