jeszcze tylko maraton modlitewny :P i można iść spać. Oprócz normalnych zajęć sobotnich, dziś przygotowania na jutrzejsze odwiedziny brata z rodziną, zakupy, pieczenie ciasta, sprzątanie, takie tam. Właśnie skończyłam - skracaniem dwóch obszarpanych sukienek. Obszarpanych, bo były za długie.
I to jest właśnie to, ten zabiegany styl życia, z perspektywą, że odpocznę se w grobie, jak uprzedzała mnie słusznie moja babcia. I dlatego odpowiedziałam ostatnio na pytanie: dlaczego odmawiasz brewiarz, właśnie tak: bo gdyby nie brewiarz, groziłoby mi, że bym się w tym zabieganiu wcale nie modliła. Tak już mam, że w mojej hierarchii wyżej stoi działanie niż modlitwa. Jak trzeba coś zrobić, to trzeba - i tak jedno po drugim, a jutrznia wychodzi na przykład o 13.00. :P Albo i później, czasem dużo później. Mówili mi, że to nie ma sensu. Że lepiej sobie darować. Ale jak se daruję, to daruję se całkiem. A nie chcę se całkiem darować. Brewiarz jest konkretem, wydzieloną porcją modlitwy, która ma być i koniec. Nawet jeśli dopiero pod wieczór nieprzytomnie zabieganego dnia.
Gdybym, na przykład, mogła nie spać, pewnie mogłabym sobie pozwolić na większą pobożność - pewnie, chociaż wcale nie na pewno. :P
Apropos spania. Dziś śniło mi się, że weszłam do kościoła - i to był jeden ze znanych mi kościołów, do którego chodziłam większą część dzieciństwa i młodości. Przynajmniej z wierzchu taki był. Bo jak przeszłam przez drzwi, zobaczyłam przed sobą schody - wysokie i strome, jak drabina. Trzeba było tymi schodami zejść na dół. Jeszcze pod górę to bym weszła, ale schodzenie w dół po tej schododrabinie mnie przekroczyło - i z kościoła wyszłam. Tyle snu.
Często śnią mi się takie schody w różnych miejscach. I zawsze się ich boję. Czasem próbuję się po nich wspinać, nie daję rady, spadam, budzę się. Czasem stoję gdzieś wysoko i wiem, że stąd nie zejdę. Czasem jestem gdzieś nisko i wiem, że nie dam rady wejść wyżej. Ot, takie głupie sny, materiał dla psychologów, a może i gorzej. Powtarzają się na tyle często, że podejrzewam, że stoi za nimi jakaś fizjologia, może kiepska saturacja albo coś.
W każdym razie kiedy się obudziłam, wykres stresu na zegarku miał śmieszną wysoką linię pomiędzy spokojnymi, krótkimi kreseczkami bezstresowych snów. To te schody i mój strach.
A potem był dzisiejszy zabiegany dzień. A jutro będzie kolejny, i pewnie następny, i następny, i może jeszcze wiele takich zapędzonych dni, przerywanych strasznymi snami o stromych schodach.
1282.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.