że to będzie zaiste intensywny tydzień. Ze szkołą nadal nie mogę się obrobić, pracuję w szkole od rana do 14.00, potem wracam i przygotowuję lekcje na jutro - 6,7, jak wypadnie. W międzyczasie trzeba jakieś zakupy, co chwila jakiegoś lekarza z mamą, czasem coś ugotować i nawet zjeść - znowu jestem głodna, nie wiem, czy to ludzkie, czy zwierzęce, ale cały czas chce mi się teraz jeść... Medycyna pracy podobno rejestruje już na połowę października, muszę się przejść i zapisać, ale dopiero, jak dobrze pójdzie, w środę, bo pracują tylko do 15.00, więc jutro nie dam rady. Już przeczuwam ten cyrk. Daj Boże, ostatni.
Mam dodatkowe zamieszanie z olimpiadą języka angielskiego, no ale - po prostu jeszcze jedna rzecz, którą trzeba będzie ogarnąć. Oczywiście, za darmo i po godzinach. Zaległych papirów ciągle cały stos i w tym tygodniu raczej nie zmaleje. Trzeba już myśleć o klasówkach i jakiejś maturze próbnej. Koleżankom-emerytkom prowadzącym bujne życie towarzyskie oświadczyłam dziś, że ja to wyjdę z nimi chyba za dwa lata...
U nas pogoda raczej w warstwie stanów suchych i bodaj powódź nam nie grozi, wręcz przydałoby się więcej deszczu. Na południowym zachodzie ponoć wszystko pływa i martwię się też o znajomych z Czech. Odezwą się - jeśli - jakoś przed świętami, jak zwykle. Jeśli. Tak wiem, katolik w Czechach zjawisko rzadkie, co niestety nie znaczy, że pod ochroną :P.
Dobra. Trza iść przeorywać pompejankę, jedną z ostatnich. Jak skończę omadlać wszystkich, których nienawidzę :P, przybędzie mi dobre dwie godziny czasu do każdej doby. BTW. Cały czas myślę o stworzeniu maledictionału, zawierającego psalmy i ich fragmenty wycięte z brewiarza. Jak już złorzeczyć, to chociaż cytatami z Biblii... I kiedyś to zrobię, znaczy spiszę i będę się tak modlić, ooo, co to, to na pewno. Ale nie w tym tygodniu.
1063.