Zupełnie nie na temat myślę dziś o kulcie męczeństwa wśród katolików. I wydaje mi się, że jest to jeden z tych tematów, z którymi nie umiemy sobie jednoznacznie poradzić. Powinien leżeć w tej samej teczce co "powszechność/wybiórczość zbawienia (w tym poza Kościołem)" albo "udzielanie sakramentów niewierzącym". Tematów tego typu jest więcej. No ale o męczeństwie dziś.
W zasadzie to chyba nie wiemy do dziś, czy męczeństwo jest złe czy dobre. Czy należy do niego dążyć i chlubić się nim, i cieszyć z niego, czy przeciwnie - należy go za wszelką cenę unikać, a jeśli się już wydarzy, opłakiwać je rzewnie do końca historii. Z jednej strony czytamy z podziwem takiego Ignacego z Antiochii, a z drugiej, czytając go, pukamy się w czoło. Zatyka nas ze zdumienia - a przynajmniej mnie zatyka - przy lekturze opisów wczesnochrześcijańskich, kiedy chwali się jakiegoś biskupa, który poprowadził na śmierć męczeńską iluś tam swoich wiernych. Bo gdyby któryś z dzisiejszych biskupów zrobił coś podobnego, nie sądzę, że byłby obecnie chwalony, choćby przez papieża. Więc jak to jest z tym męczeństwem, dobre jest czy złe? Należy go życzyć przyjaciołom czy wrogom? :P Traktować jak zło konieczne, czy w podziwie bez końca rozpamiętywać mękę, czy może po prostu przyjąć jako możliwy element scenariusza, ale wcale nie najważniejszy?
W końcu nie mamy większego wpływu na okoliczności i przebieg swojej śmierci niż na okoliczności i przebieg swojego porodu. :P
1027.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz