wczoraj ratowałam się jakimś preparatem antygrypowym i wcale nie jestem pewna, że się wyratowałam. Przeprosiłam się z jesienno-zimowymi ciuchami i aktualnie siedzę w polarkowych dresowych spodenkach. Wyciągnęłam grubą piżamkę. I w nocy już kaloryfery są nawet ciepłe. Ale najgorsze wcale nie jest zimno, tylko skoki temperatury. Rano plus pięć, w południe na słońcu plus dwadzieścia, w nasłonecznionej klasie jeszcze wyżej. A na zewnątrz w cieniu tylko dziesięć. Przemieszczając się z punktu a do punku be chcąc nie chcąc zaliczasz amplitudy w granicach kilkunastu stopni w ciągu kilkunastu sekund. Jak choćby dwa kroki z nasłonecznionego chodnika w zacieniony zaułek za rogiem ulicy. Alb o z klasy do pokoju nauczycielskiego ze wszystkimi oknami na północ. Brrr.
No ale tymczasem kolejny tydzień za mną - i jeszcze parę dni i minie wrzesień. Ani jednego września w szkole nigdy więcej, proszę. I żadnych praktykantów. :P
Praktykant to epopeja i historia wielce wielopoziomowa. I z jednej strony cieszę się, że nie jestem jego rodzicem. A z drugiej: jak se wychowali, tak będą się do śmierci użerać. I to jest ze wszech miar słuszne. Najgorsze, że istnieje możliwość, że gostek zostanie wsadzony na jakąś ciepłą posadkę, gdzie zainkasuje pensyjkę za fakt bycia stryjecznym bratankiem szefa, na przykład... no ale w tym celu musi mieć papirek, że studia ukończył. A żeby papirek mieć, praktykę w szkole zaliczyć musi.
I trochę mi go szkoda w tym wszystkim. Bo gdziekolwiek nie wyląduje, i tak będzie miał poczucie, że on wcale tego nie chce i że jest ciężko skrzywdzony. No chyba że pozwolą mu siedzieć 24/7 w domu i grać na telefonie. A dlaczego? Bo to ten sam gostek :klik:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.