środa, 29 maja 2024

zapach Bożego Ciała

 czyli ligustr, piwonie i róże.








Głęboko mnie zastanawia, dlaczego na ostatnich lekcjach religii, jakie miałam okazje ze szkolnego korytarza obserwować, w temacie Bożego Ciała poruszają głównie cuda eucharystyczne. OK, cuda pewnie są, raz na miliardy miliardów zwykłych wydarzeń. Jeśli uczymy dzieci, że Eucharystia to cuda, jak mamy oczekiwać, że będą zainteresowane zwykłą mszą w parafii, na której największym cudem jest jak organista nie zafałszuje? :P I tu widzę moją siostrę, która na swojej pierwszej komunii przeżyła gorzkie rozczarowanie. Bo siostra katechetka opowiadała dzieciom, że komunia jest słodka. Acha.

Wydaje mi się, że za wszelką cenę chcemy pokazać Kościół, sakramenty, wiarę jako coś fascynującego. I kiepsko nam wychodzi. Bo wiara to codzienność, a liturgia jest przede wszystkim zwykłym życiem. Tyle że kto tak dziś chce żyć. Jeśli wszyscy (oprócz mnie? :P) w tym po***nym świecie nieustannie potrzebują bodźców, coraz mocniejszych. OK, to gadajcie im o cudach i słodyczach, na zdrowie. 

Zawsze miałam wątpliwości co do rzeczywistości związanych z wiarą, czy to samej wiary, czy hm jakiegokolwiek konkretnego powołania, jeśli opierały się na niezwykłościach, cudach, objawieniach, nadprzyrodzonych interwencjach. Mało wiarygodne są. Zwłaszcza w porównaniu z konkretami życia. Zwykłego, nieciekawego, niesłodkiego. Ale do bólu zgodnego z Dekalogiem. Tyle że z takiego życia nie leje się żadna krew, którą można by było popodziwiać. Ani nie sączy się żaden cukier, którym można by się było pozachwycać. 

Jest zwyczajnie. Eucharystia jest zwyczajna. Smakuje jak skrobia. Nie krwawi na obrus. A Boże Ciało pachnie piwoniami, różą, ligustrem. Czasem jaśminem. Czasem deszczem. Czasem rozgrzanym betonem pod nogami. Niczym więcej.

I o to w tym wszystkim chodzi. Chyba.

954.

23 komentarze:

  1. U nas Boże Ciało znowu będzie pachniało burzą, mokrą ziemią i mokrymi dywanami pod ołtarzami. Dwa ostatnie lata uszło nam na sucho. Trzy lata temu lunęło tuż po.
    Ej, myślę, że coraz więcej osób stara się unikać bodźcowania i dostrzega cuda w zwyczajności i cichej codzienności. Przynajmniej taki trend obserwuję wokół siebie. Znikają telewizory, telefony permanentnie wyciszone, w niedzielę na sumę, a potem rosół. A może to po prostu moja grupa wiekowa się starzeje...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a u nas susza. Straszna. Ani kropli deszczu.
      Moje środowisko raczej szuka bodźców i na sumy nie uczęszcza. Rosół? Chyba zupka chińska zalana wrzątkiem? :P

      Usuń
    2. Ja na wsi mieszkam i wielu moich znajomych też, tak jak my, uciekło z miasta. A na wsi rosół w niedziele to oczywista oczywistość, to w ogóle element definiujący wieś. Niedziela na wsi bez rosołu to albo nie niedziela, albo nie na wsi. Rosół i ciasto do kawy to wiejskie must have. Jak się wprowadziliśmy i zaczęłam akcję ogarniania wałęsających się bezpańskich kotów (karmienie, kastracja, leczenie, adopcja) to codziennie już o świcie meldowali się stali stołownicy. Codziennie oprócz niedziel. Nie wiedziałam o co cho, aż połączyłam kropeczki. Otóż u nas jest jedna jedyna msza o 9.45, bo kościół mamy filialny, więc rosoły się u nas pichci w sobotnie popołudnia, a w niedziele rano resztki ochłapów rosołowych lądują na podwórku. Nawet dla tych wygłodniałych, wyleniałych sierściuchów żadna kocia puszka nie mogła się równać z ochłapami z rosołu :D

      Usuń
    3. A tak btw właśnie u nas pada... ale już po procesji :)

      Usuń
    4. zazdroszczę padania, zazdroszczę posiadania własnego kawałka ziemi na własną własność i życia w miejscu, w którym się wyrzuca ochłapy...

      Usuń
    5. Nie ma czego. Z deszczu zrobiły się solidne burze i nawałnice. Od czterech godzin nie mamy prądu

      Usuń
    6. To pisałam ja, Pies w swetrze. Z telefonu bo teraz to jedyna łączność ze światem

      Usuń
    7. ale przynajmniej jakieś życie się toczy. Bez wody nie ma życia, bez prądu jest. BTW jak byłam mała, zwykle wieczorem wyłączali prąd.

      Usuń
    8. Co racja, to racja. Ale ta nawałnica wytłukła mojej siostrze fasolę na działce, więc woda potrzebna (maussera jej wypełniło) ale rozsądne dawkowanie konieczne. Ja się przy tym prądzie aż tak nie upieram w ogólności - powstrzymało mnie przed wieczornym wachlowaniem drzwiami lodówki w celu bobrowania w serze i kabanosach - niemniej jednak za stara już jestem na czytanie przy latarce czy świeczce. Jane Austen czytać lubię, jednak żeby się wczuwać w klimat wieczorów czytania przy świecach na to jestem za ślepa. A książkę dobrutką, oj dobrutką dorwałam!

      Usuń
    9. Osobiście nie lubię pani Austen, ale enjoy.
      U nas dalej ani kropli deszczu.

      Usuń
  2. - Ale msza jest nuuuuuudna - żalił się (dawno temu) mój mały braciszek.
    - Owszem, jest - spokojnie odpowiedział ojciec. - A dlaczego miałaby być ciekawa?

    No właśnie.

    OdpowiedzUsuń
  3. allegra_walker30 maja 2024 11:28

    to powyższe to ja, allegra walker :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) bo pani w szkole mówiła, że będzie absolutnie fascynująca? :P

      Usuń
  4. Cuda się czasem zdarzają, ale wiarę jednak przeżywa się w trudnej codzienności. Dla mnie największym cudem podczas eucharystii są dzieci, które siedzą (czasami) cicho :P Nie tylko moje. Chociaż mam wrażenie, że jeśli dla mnie eucharystia jest ciekawa (a jest, chyba że idę do pobliskiej parafii i szlag mnie trafia podczas kazania), to dla młodszych też taką się staje.
    Riv

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. rozumiem, że ciekawe są głównie te neońskie :P, cóż, ja jestem skazana na parafialne...

      Usuń
  5. Bardzo to the point. Liturgia wygląda jak życie a Eucharystia smakuje jak skrobia. Byłam dziś nie u siebie na mszy i wysłuchałam kazania o tym, źe wierni (i też celebrans tu siebie uczciwie dodał) powinni -może nie tyle powinni, ile dobrze byłoby, żeby - bardziej przeżywać mszę. Skontrastowałam to z tym, co napisałaś, i co jest mi dużo bliższe i bardziej prawdziwe. No bo w sumie po co mam bić w sobie pianę ochów i achów?

    OdpowiedzUsuń
  6. To ja - kawa zm

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdefiniuj "bardziej przeżywać". :) Jeśli emocjonalnie, to nie. Jeśli "wprowadzać w życie" czy "nie oddzielać od życia", to ok. Problem polega na tym, że strrrasznie, ale to strrrrasznie jedziemy w Kościele na emocjach.

      Usuń
  7. Nie mam pojęcia co ksiądz miał na myśli tak na sto procent. Zrozumiałam że chodzi o wydźwięk emocjonalny. Że mam tak się spiąć w sobie i poczuć, i jeszcze pokazać że poczułam. Nie wiem - błyskiem w oku czy cóś 🤔

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najprawdopodobniej chodziło o emocje. Zwykle tak gadają. :P Jak nie czujesz, to jesteś zatwardziała albo trwasz w grzechu :P, albo oba naraz. Więc najlepiej udawać. Co mi przypomina: na jakimś uwielbieniu podczas tak zwanego mówienia językami jedno dziewczę zaczęło liczyć do stu w jakimś znanym tylko sobie języku, a reszta była absolutnie zachwycona. Dziewczę czuło taką presję "mówienia językami" jak ty "czucia". Czasem po prostu trzeba udawać... żeby mieć święty spokój/akceptację/takie tam.

      Usuń
  8. Myślę że zmienia to też role. To znaczy że ciężar przesuwa się na mnie - co ja zrobię żeby tego pana Boga przyjąć i zabawić „godnie, emocjonalnie, radośnie itp”. To ja muszę robić jakieś fikołki. A przecież to On coś robi dla mie i we mnie a nie ja. Ja się otwieram na Jego obecność, która często właśnie smakuje jak skrobia.

    OdpowiedzUsuń