środa, 18 października 2023

straszliwy dzień

 obudzona budzikiem, niedogadująca się z czasem, wiecznie spóźniona. Wysłana na opiekę z dzieciakami na lekcję w kinie, zamiast skończyć o 13.15, skończyłam o 14.45. Jak próbowałam się upomnieć o nadliczbowe, szefowa mi uprzejmie przypomniała, że mój tydzień pracy wynosi 40 godzin. OK, to dziś powinnam już nie robić strony internetowej szkoły, nie uzupełniać dziennika, nie sprawdzać klasówek ani nie przygotowywać zajęć na jutro. Nie ma sprawy. Kiedyś wyliczę, że 40 godzin pracy zaliczam w czwartek przed południem, i wyjdę z roboty, i w piątek też nie przyjdę, będzie lepiej? :P

Naprawdę mam dość tej roboty. Gdyby nie nadzieja wcześniejszej emerytury, z jaką rozkoszą bym tym wszystkim piii*ęła i poszła wykładać chemię na półki. Przynajmniej bym kończyła po 8 godzinach. I żadnej pracy w domu.

A propos lekcji w kinie. Po godzinnym wykładzie, który średnio miał się do puszczonego potem filmu, a kiepsko do możliwości intelektualnych odbiorcy, nastąpił właśnie film. Nie wiem, kto go wybierał. Mi się ciężko ogląda umieranie na białaczkę, na przykład. Tyle, że film pokazał świetnie jeden hm aspekt: że koncentracja na seksualnej stronie życia wynika z faktu, że nie ma się wiele innego do roboty ani większych problemów innej natury. Bo jak się ma, to kwestie ewentualnych problemów z seksem jakoś naturalnie znikają. Wniosek mi się jakoś sam nasuwa: dajcie ludziom (i środowiskom) z obsesjami/uzależnieniami/wiecznymi skojarzeniami seksualnymi coś bardzo konkretnego do roboty, najlepiej dużo. Niech zajmą rączki i główki, to im przejdzie. Świat jest taki piękny, taki szeroki. Szkoda ograniczać go do wymiaru ludzkiej d*, a każdą kropkę kojarzyć wyłącznie z dziurą w. 

Więc po dodatkowej półtoragodzinie pracy i przegranym starciu z szefową wróciłam w końcu do domu, z bolącą głową, zmęczona nieludzko, z perspektywą kolejnych godzin pracy przy komputerze i papirach. Pogoda aktualnie jest taka, że jak wychodzę rano, jest plus dwa stopnie - więc strój zimowy bardzo wskazany. Jak wracam koło 15.00, jest jakieś plus 20, więc ledwie dolazłam do domu w rzeczonym stroju zimowym. Na miejscu starcie z mamą, żeby zjadła swoją porcję kotleta na obiad (a nie wpychała we mnie) (tym bardziej, że aktualnie raczej chwilowo chce mi się rzygać). Potem kolejne, żeby nie odwoływała mozolnie  organizowanej wizyty u ortopedy, "bo już jej noga nie puchnie i jak nie rusza, to wcale, ale to wcale nie boli". Potem zamknięcie mordy na trzy kłódki, bo mama orzekła, że atmosfera w domu z mojego powodu jest nie do zniesienia. A wyjść nie mogę, bo właśnie gotuję i zamykam w butelki sok z otrzymanych wczoraj na ogrodzie winogron. Moje wyschły. BTW. Muszę zmienić ogrodowy wodomierz. Najlepiej sama :P.

Z dobrych wieści, to wydawnictwo zapłaciło uczciwie za książkę, za co mu chwała. 

Strona szkoły zrobiona, lekcje na jutro mam, klasówki rzeczywiście jutro sprawdzę, bo nie dam rady. Boże Jedyny, Panie Wszechmocny, emeryturę mi daj. Amen.

17 października - 729
18 - 730.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz