oświadczył mój ogród.
A ten kos to mam nadzieję młode z mojego gniazda.
Generalnie wszystko okazało się w miarę w porządku, tylko teraz nie wiem, w co ręce wsadzić. Ogród zarośnięty, w domu bałagan, mamie trzeba dwa razy dziennie aplikować leki (do wczoraj brała jeszcze krople do oczu co 4 godziny) - do tego zakupy, kuchnia, książka, milion domowych spraw (i to na dwa domy). Nie potrafię znaleźć dobra w tym wypadku. Zamotał mi życie, zabrał miesiąc czasu i pół drugiego, zmarnował kawał mojej pracy, przegonił po lekarzach jak za przeproszeniem sraczka po szaletach miejskich :P, a przez miesiąc siedzenia w domu nad mamą przybyło mi chyba z piętnaście kilo - tylko po to, żeby usłyszeć, że wszystko jest zgodnie z wiekiem. :P Naprawdę, nie potrzebowałam tego słyszeć :P. Nie wiem, skąd mam teraz wziąć siłę na kolejny rok pracy. Mam poczucie tkwienia w totalnych zaległościach i nieziemskiego zmęczenia. A za tydzień zaczynam kolejny rok szkolny. I muszę przeżyć jeszcze trzy. Roki. Szkolne.
Znaczy, nie muszę, ale jak chcę zobaczyć chociaż dzień na emeryturze, to powinnam.
Pieprznęłabym tym wszystkim i uciekła w Bieszczady. I ani jednego lekarza w życiu więcej. Proszę.
11 sierpnia - 662
12 - 663
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.