wtorek, 5 lipca 2022

Epopeja pod tytułem: badania okresowe.

Badania z medycyny pracy robiłam ostatnio parę lat przed pandemią, potem – korzystając z możliwości nierobienia badań – już nie. Więc teraz, kiedy to pandemię uroczyście odwołano (nie wiem tylko, co na to pandemia, ale to zobaczymy...) muszę badania zrobić. Zaczęłam od pobrania z pracy skierowania i zapytałam, gdzie właściwie mam iść się badać. Na ulicę Iks – usłyszałam. No nic, wzięłam te papiry i obiecałam, że badam się na samym początku wakacji.

Minął dzień. Od Pani z Kadr usłyszałam, że na ulicę Iks mam nie iść, bo nie mamy z nimi umowy, mam iść na ulicę Igrek. No jak na ulicę Igrek, zaprotestowała obecna przy rozmowie dyrekcja, my zawsze chodziliśmy na ulicę Iks. No jak na ulicę Iks, odparła Pani z kadr, kiedy ja byłam tam wczoraj i powiedzieli, że nie mamy z nimi umowy... ok, mówię, to ja z pytaniem gdzie mam iść się zbadać przyjdę jutro o tej porze. Na drogę usłyszałam jeszcze, że mam sobie zrobić wcześniej na fundusz wszystkie możliwe badania (krew, mocz i rtg), żeby zakład pracy dostał za mnie jak najmniejszy rachunek. :P

Minął kolejny dzień. W kadrach dowiedziałam się, że nie mieliśmy żadnej umowy z żadną przychodnią, bo wszelkie nasze umowy zdążyły wygasnąć, ale Pani z kadr właśnie zawarła umowę z przychodnią na ulicy Iks. Następnego dnia grzecznie poszłam do swojej przychodni rejonowej i poprosiłam o wizytę u dowolnego lekarza rodzinnego. Dziś już nie ma miejsc - oświadczyła Pani z rejestracji – proszę pytać lekarza, czy przyjmie. Spytałam. Jeden dopiero o 17.00, a drugi absolutnie nie. Więc wróciłam do rejestracji i poprosiłam o zapisanie do jakiegokolwiek lekarza na jutro. Nie ma miejsc – usłyszałam. Więc ok, pierwszy wolny termin? Poniedziałek. Czyli za 3 dni.

W piątek zdążyłam się jeszcze w pracy dowiedzieć, że któraś z pań poszła do medycyny pracy na ulicę Iks, ale wygonili ją, bo nie mamy umowy. Znaczy mamy, ale jeszcze u kogoś na biurku leżała i w rejestracji jeszcze nie wiedzą.

W poniedziałek grzecznie udałam się do lekarza w przychodni rejonowej i spytałam, czy może mi dać skierowanie na krew, mocz i rtg, bo medycyna pracy wymaga, a zakład chce zaoszczędzić. Pokręciła nosem, ale dała. We wtorek załatwiłam laboratorium i  rtg, na ktłóre mjusialam się najpierw zarejestrować...  A umówiona pani jest? - spytała Pani w rejestracji. Słucham? Z kim umówiona? Mam skierowanie, jestem w rejestracji. Mam się jeszcze z kimś umawiać? No nie, nie... - mruknęła Pani w rejestracji. A na dzisiaj to pani chce? No pewnie, że na dzisiaj. No to jak pani nie jest umówiona, to na 13.30. Acha, myślę, czyli trzeba się będzie jeszcze raz wykąpać. I z kim ja się miałam właściwie umawiać, hę?

Rentgen zrobiłam bez problemów, ale podczas wizyty w szkole dowiedziałam się, że na ulicy Iks któraś z koleżanek znowu została odesłana, bo umowę już wprawdzie znaleźli, ale koleżanka nie miała ze sobą pracowniczej książeczki zdrowia – pobrałam więc swoją książeczkę z kadr. W czwartek odbieram wyniki. Nie ma wyniku z moczu. Pani z recepcji idzie sprawdzić – tak, jest potwierdzenie wysłania, ale laboratorium (BTW w Krakowie) badań nie zrobiło. Rozlali, a może próbka w upałach w transporcie zgniła, czort jeho znajet. Nalegam na powtórzenie badań. No ale to skierowanie pani musi mieć, od lekarza. Zimno mi się robi na propozycję ponownego dostawania się do pani doktor i tłumaczenia jej, że to znowu ja i znowu potrzebuję skierowania... OK, to we wtorek (za 5 dni) pani przyniesie mocz prosto do laboratorium, my skierowanie u pani doktor załatwimy – obiecała w końcu Pani z recepcji. A nie da się wcześniej? - nalegam. No wie pani, lekarz musi nowe skierowanie wystawić...

Z ciekawostek – hemoglobiny mam znowu zawrotne 8,5. Inne badania w normie, tylko AST 48. Podobno tak bywa przy anemii.

Update z ostatniej chwili: wlasnie  - ignorując długą kolejkę do laboratorium - zaniosłam próbkę drugi raz. Skierowanie, o dziwo, było. Łots nekst. Kip tjund enyłej.

Z remontowych aktualności: panowie uparli się, że wyprostują mi ściany w łazience...

Kuchnia już prawie.

Pokoje i przedpokój rozgrzebane.


W ogrodzie szał liliowy.






i nie tylko lilie



Odwiedzają mnie kopciuszki



ważki


no i te nieszczęsne trzmiele...



Zdjęcie na pamiątkę i na wyrzut sumienia. Trzmiele musiałam eksterminować i to jest drugi najgorszy czyn w moim  życiu. Drugi po uśpieniu Psa... Naprawdę nigdy nie zrobiłam w życiu nic gorszego... fatalnie się z tym czuję. Bałam się, że trzmiele pogryzą mamę, jak któregoś dnia niefrasobliwie podejdzie pod budkę. Kiedy ścinalam dziurawiec, co przypadkiem pod budką zakwitł, messerszmity latały i groziły, i to całkiem serio. Więc.
Bardzo żałuję. 

A kurczaki wodne żyją


i rosną


Młode są dużo jaśniejsze od dorosłych


28 czerwca 293
29 czerwca 294
30 czerwca 295
1 lipca 296
2 lipca 297
3 lipca 298
4 lipca 299
5 lipca 300

2 komentarze: