rozszalał się na kazaniu i pojechał po wszystkich. Po kolei. Nikt nie wierzy w Eucharystię, bo jedni przyjmują Ją na rękę, inni liżą lody jak obok przechodzi procesja, a o dzieciach pierwszokomunijnych to szkoda nawet gadać. Po czym z kolei rozszalał się deszcz i Straszny De, po odczytaniu ewangelii przy pierwszym ołtarzu, zakasał kieckę i poleciał czym prędzej na wstecznym na plebanię, dając tym zaiste wielkie świadectwo wiary w Eucharystię tym wszystkim, którzy - w Eucharystię w ogóle nie wierząc - parasole rozłożywszy (lub nie) w procesji do końca podążyli.
Jak się buca wyświęci na księdza, to buc księdzem będzie. I, niestety, ksiądz będzie bucem. Ku rozwadze paru takim bucom.
Naprawdę po dzisiejszym kazaniu poważnie myślałam o wyprowadzeniu się na jakąś pustelnię w kierunku bardziej na zachód, byleby dalej od Strasznego De i jemu podobnych. Tylko mamę do końca dotrzymać i na emeryturę pójść - i co mnie tu jeszcze w sumie trzyma, co?
Nic. W ogóle niewiele mnie tu jeszcze trzyma.
edit
po południu się rozpogodziło i poszłam na spacer.
Spotkałam sarenkę.
A o spacerze więcej na ważce.
1238.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uprzejmie proszę jakoś podpisywać komentarze. Istnieje ryzyko, że niepodpisane komentarze będę konsekwentnie ignorować.