summer bucket list

summer bucket list

sobota, 25 stycznia 2025

wytęż wzrok

 i znajdź jak najwięcej różnic pomiędzy tymi obrazkami:



:) Na początek:

1. Są trochę inaczej wykadrowane.


W  międzyczasie, (jeśli w ogóle chce się Wam szukać różnic), przedstawiam kurczaka a la frajer.

Filety z kurczaka - tym razem te cieńsze części - po rozmrożeniu solę i obtaczam w ziołach zmieszanych z łyżką oleju.


Tackę do frajera wykładam zwykłym papierem do pieczenia


Mięsko ląduje na papierze


Frajer podłączony do prądu melduje swoją gotowość


Wybieram funkcję air fry, temperatura 180, czas 15 minut


Frajer się rozgrzewa, tak ze 3 minuty


Po czym  - na wyświetlony komunikat "insert food" wkładam mu do środka tackę z kurczakiem.


Frajer zaczyna piec.


Po 10 minutach pojawia się komunikat "turn food". No to otwieram, wyjmuję, przekręcam, wkładam, zamykam.




Po kolejnych 5 minutach finito.


Mięsko rumiane, nietłuste, nietwarde, upieczone jak złoto.


Kurcze (sic), aż znowu głodna jestem. I to chyba dobrze, bo znaczy nie mam gorączki. Za to kaszlę w najlepsze? najgorsze? i znowu mam prześlicznego megasyfa na policzku. 

1094.

czwartek, 23 stycznia 2025

oj, się dzieje

 i niekoniecznie najmilsze rzeczy się dzieją, no. 

Po pierwsze, to łażę z kaszlem i katarem (bez gorączki) i najprawdopodobniej toto przełażę, zastanawiając się, czy acyklowiry nie blokują też choć trochę wirusów grypopodobnych :P. Z pozytywów: jak łykam acyklowiry co 4 godziny i smaruję miejscowo acyklowirem w kremie, to syfów na pysku jakby nieco mniej. Może za pół roku i podziała, o ile wcześniej mnie diabli nie wezmą.

Po drugie, w pracy wszystkie możliwe rozrywki związane z końcem semestru, ostatnie sprawdziany, poprawy sprawdzianów, poprawy popraw i takie tam. Rady po niedzieli. 

Po trzecie, dziś znowu zaliczyłam z mamą wizytę u specjalisty, co łączyło się z wyjściem z domu (i niemożnością spokojnego pochorowania sobie).

Po czwarte, wczoraj zaliczyłam wizytę wielebnego na ten rok. Stres mi do tej pory nie opadł.  Na szczęście ten, który wygląda jak chora, nastroszona kura i ma pretensje do świata, że świat istnieje, chodził w bloku obok. Może za rok już nie będzie w stanie chodzić, a może mnie nie będzie w domu, będę się martwić za rok. :P W tym roku odhaczone błyskawicznie, bez większych konwersacji (nikt nikogo nie chciał poznawać w każdym razie, to na pewno) - i chwała. 

Po piąte, pada mi szkolny laptop i zaczynam wątpić, czy dożyje do mojej emerytury. 

Po szóste, moje głupie hormony coś sobie po 7 miesiącach przypomniały i boję się, że to jednak nie menopauza jeszcze. Tia, to raczej ze stresu.

Po siódme, i tu wreszcie coś całkowicie pozytywnego - miałam pierwszego szczygiełka na balkonie.


1092.

poniedziałek, 20 stycznia 2025

mrozik

 

A proszę bardzo, spacer o poranku do pracy, może być?

Mrozu wielkiego nie było, może z minus dwa, za to po porannej mgle widoki bajkowe. Zapraszam na ważkę.

Za to po południu zrobiło się plus dziesięć, a ja w tych samych ciuchach, no i oczywiście już kaszlę. A nie mogę zachorować teraz, pracę pal szesnaście, ale mama ma w tych dniach lekarzy i muszę, ale to muszę z nią iść. 

Wracając do porannego hm spaceru:




A poza tym wykończyłam piórnik już nie made in China. :)







1089.

niedziela, 19 stycznia 2025

spacer we mgle, pierwszy obiad z airfryera

 i milion innych robót w domu, związanych z mamą, z pracą, z moim własnym domem. Ot, taka zwykła niedziela.

O spacerze więcej na ważce zaraz. Mgła była cały dzień


tak w porównaniu z wczorajem w tym samym miejscu:


Tyle, że dziś odgięło mnie nad Wisłę. 

Co do obiadu: ze spaceru wpadłam mocno spóźniona, więc mięsko (rozmrożone, wytaczane w przyprawach, surowe) wylądowało we frajerze i po piętnastu minutach wyjęło się mięciutkie i rumiane, kaszę z wczoraj odgrzałam na gazie, ogórki wyjęłam ze słoika - i w ten oto sposób obiad wjechał na czas. Mama jęczy, że frajer na pewno jest niezdrowy i to jakieś szkodliwe fale tak szybko upiekły tego kurczaka. Nie wiem, czy na dłuższą metę pozwoli się karmić obiadkami z frajera, zobaczymy. 

1088.

sobota, 18 stycznia 2025

miało być polowanie na kwiczoły

 

a skończyło się obserwacją tańczących łabędzi.




W końcu karnawał. 

Jak będę mieć chwilę, więcej pojawi się na ważce - ale materiał z jednego spaceru zapełni przynajmniej trzy wpisy. A jutro ma być znowu ładna pogoda, więc pewnie czeka mnie kolejny spacer. Aparat już się ładuje. 

1087.

czwartek, 16 stycznia 2025

świat dalej się roztapia

 ja ugrzęzłam w nawale semestralnych klasówek, poprawek, tabelek, sprawozdań - i tak ma być do końca stycznia, z pierwszych poświątecznych dwóch tygodni nagle został tylko jeden dzień :P - chociaż pierwszy tydzień brewiarza jak zwykle strrraaaaasznie się wleeeecze - i ni z tego, ni z owego do wystawienia ocen mamy tydzień, do klasyfikacji dwa, do ferii cztery. A doba nijak nie chce się wydłużyć. 


OK, to z tą całą dubajską z pistacjami to poczekamy na jakąś promocję :P, dziś spróbowałam ciemnej czekolady z dodatkiem suszonych fig. 


Jak na ciemną czekoladę, strasznie słodka. Posmak fig wyczuwalny, tak samo jak figowy "piasek", co zgrzyta w zębach, ale tego po figowej czekoladzie należało się spodziewać. Tak czy siak, dla mnie za słodka. 

1085.

środa, 15 stycznia 2025

o śniegu, frajerze, jubileuszu i ptakach

 Śniegu dopadało w nocy, ale zaraz zaczął topnieć. Jak szłam do pracy, było jakoś tak:



Jak wracałam, świat zaczął przypominać moją wczorajszą rozpływającą się lodówkę.


Marząc o obiedzie, odebrałam ze sklepu frajera, czyli nieco większego krewnego mumaków. 


Wybrałam trochę większy model, bardziej podobny do piekarnika niż frytkownicy, bo częściej zapiekam  i wypiekam niż robię frytki. Obiad na razie musiałam zorganizować z odgrzanej na gazie mrożonki, bo frajera ogarnęłam dopiero na kolację. 



Zapiekanki? Grzanki? wyszły (po trzech minutach) ładnie upieczone - w piekarniku zajmowało mi to minut 15-20. Mają trochę inny smak i konsystencję, pieczarki, na przykład, okazały się nieco gumowe, takie, jakich nie lubimy - trzeba by je chyba najpierw podgrillować osobno, a potem kłaść na grzanki. 


No trza będzie frajera ujeździć jakoś, powinno być łatwiej niż z mumakiem, zawszeć to frajer.

Co do jubileuszu - łażę i myślę, i coraz bardziej upewniam się w przekonaniu, że mi z jubileuszu najbardziej podobałby się zakaz pracy. :P Mogłabym jeść, co samo urośnie, czemu nie. :P Co do darowania długów, hm - w wymiarze ludzkim więcej bym sama miała do darowania niż zyskała na darowaniu, zresztą większość i tak już darowałam - więc akurat kwestia jubileuszowego darowania długów mnie nie rusza. W wymiarze Bożym, no cóż - jak mi nie Daruje, i tak mam przechlapane, rok czy nie rok, jubileusz czy nie - co za różnica. 
A gdybym tak mogła jubileuszowo nie pracować, miałabym duuużo czasu, żeby popatrzeć na ptaki....


Bo akurat na moim modrzewiu zasiadł grubodziób.


Na jarzębinie roiło się od kwiczołów



A w karmniku od sikorek.





Dziś znalazłam chwilę na nadgonienie kilku zaległych spraw i może wyrobię się z życiem nawet do 23.00? 

1084.