summer bucket list

summer bucket list

sobota, 15 lutego 2025

ferii dzień pierwszy

 rozpoczęty skandalicznie późno wieeelką filiżanką pysznej kawy z kakao - jakoś nie mogę się przekonać do czelendżowego zadania o piciu kakao, zwłaszcza ciepłego, przyzwyczajam się powoli. Potem były zakupy, potem spacer po parku - szczegóły (z portretem bielika) zaraz na ważce. Tu tylko zajawka.


Śnieg u nas dalej leży, jest jakieś minus 2 w dzień, więc zaliczam zadanie:

oraz:

ponieważ zimowy bukiet za spaceru przywlekłam. Za punkt honoru stawiając sobie, aby pozbierać wyłącznie połamane wiatrem bądź ułamane już przez kogoś innego gałęzie.


mamy tu gałązki modrzewia, olchowe szyszki, gałązki ze skrzydlakami klonu, kilka pędów wiązu korkowego i jedną gałązeczkę lipy.

Po spacerku posmażyłam cały półmisek kotletów z krojonego w kostkę mięsa kurczaka zmieszanego z jajkiem, mąką i cebulką oraz oczywiście z przyprawami - smażyłam normalnie na patelni, będzie dla nas na obiad i dziś, i jutro, a po zamrożeniu jeszcze na kilka obiadów. Potem wstawiłam pranie, podlałam kwiatki


posprzątałam i spróbowałam zagonić frajera do pieczenia ciastek. Z gotowego francuskiego ciasta.

Co mam powiedzieć, no da się. 




Po pierwsze, jak ktoś chce piec ciastka w airfryerze, to bez pergaminu pod spodem, bo z pergaminem na pewno będą od spodu półsurowe. Po drugie, ciastka od góry są już rumiane wtedy, kiedy spód mają półsurowy i żeby je od dołu dopiec, trzeba je od góry za bardzo na mój gust przyrumienić, nawet jeśli się je przewraca pod koniec pieczenia do góry dnem. I wydaje mi się, że jednak z piekarnika są lepsze. Wolniej rosną, pewnie wyżej rosną i są bardziej kruche.  Frajer to taka ciastkowa deska ratunku, jak trzeba nagle i szybko, bez liczenia na profesjonalną jakość. :P 

Z kolei będę próbować mufinki czy małe biszkopciki, łotewer.

No i tak właśnie minął mi pierwszy feriowy dzień. 

1115.

piątek, 14 lutego 2025

walentynkowo

 


i bez urazy, Szefie. :P. Zresztą nie potrafię kochać inaczej, to, że Jesteś ścianą, jest dla mnie warunkiem sine qua non. 

Obudziwszy się, nie wierzyłam oczętom.

Potem zrobiło się widniej, ale i tak biało.







Ostatni dzień pracy przed feriami. Kupiłam cały zestaw silikonowych foremek do frajera i w najbliższych dniach spróbuję coś w nim upiec. Jakieś ciastka, potem ciasto. W ogóle pomysłów na to, co by tu robić w ferie, mam miliony, chociaż nastrój bardzo lekko półśredni. Zmęczona jestem, nie mam siły już nieść tego wszystkiego, najchętniej bym się już zameldowała po drugiej stronie świata. 




Tak mi jakoś czarno. :P

1114.

czwartek, 13 lutego 2025

ostatnim końskim tchem

 do ferii. 



Faworki kupiłam, zaniosłam do pracy, nie chciało mi się piec. 

Za to na obiad popełniłam zapiekankę "nie wyrzucaj wczorajszych naleśników". :)






U mnie w domu jedzenia się nie wyrzuca i już. 

Poza tym po kilku dniach niezmiernie wysokiego ciśnienia dziś spadek na łeb na szyję i znowu boli mnie łeb. 

Dość zimno, chociaż cieplej niż przez parę ostatnich dni. W karmniku stali goście.



Niektórzy się tłuką, inni mieliby już ochotę się trochę porozmnażać.



Gniazdo niczego, no.

Inni po prostu jedzą.







Miłe stworzonka takie.

Jutro ostatni dzień lekcji i ferie. Tak wiem, nauczyciele nigdy nic nie robią i ciągle mają wolne. Na pociechę: emeryci mają jeszcze więcej wolnego i robią jeszcze mniej. Więc o lenistwie pogadamy za półtora roku.

A, zapomniałam. Jednym z zadań na ferie będzie załatwienie laptopa dla nauczyciela. Ja nie potrzebuję, ale potrzebuje koleżanka, która nie dostała kodu, bo nie  była zatrudniona na dzień któryś tam minionego roku, a teraz zatrudniona jest. Swoją drogą, ilu nauczycieli, którzy byli zatrudnieni na _ten_ miniony dzień, a przestaną być zatrudnieni na przykład z końcem roku, laptopy dostanie?

W ogóle te laptopy powinny być na szkołę. I w szkole zostać.

1113.

wtorek, 11 lutego 2025

o tyle więcej czasu

 że nadrobiłam nawis zaległości pracowych, ale w zasadzie nic więcej. 

Dziś chyba (póki co) najzimniejszy dzień tej zimy, całe minus siedem stopni w dzień. Niby nie mróz, ale przy wietrze było wystarczająco nieprzyjemnie. A ja ciągle kaszlę i smarkam, i (po dwóch dniach bezsyfia) znowu mam parszywy pysk. Już naprawdę nie mogę na siebie patrzeć, nie że kiedykolwiek patrzenie na mnie było przyjemne. 

Tak więc czelendżowe zadanie o największym mrozie w toku. Inne, o telefonie do starego przyjaciela, poszło jakoś w łikend - nie rozmawialiśmy istotnie parę już lat chyba. A zadanie o przebaczeniu komuś, cóż - naprawdę rozumiem pana Zagłobę, który był gotów wybaczyć pewnemu Bohunowi wszystkie jego winy, pod warunkiem jednakże, że Bohuna dwa dni wcześniej powieszą. :P Wieszać nie muszą, ale chciałoby się załatwić i zamknąć załatwianie wszystkich spraw, zanim się odfajkuje to wybaczenie - żeby nie robić sobie kłopotu z kolejną koniecznością wybaczenia, jeśli obiekt wybaczenia znowu coś przeciwko mnie narozrabia. 

Na zasadzie: wybaczyć mu i niech go wszyscy diabli. :P  Byleby nie wracał. 

Niestety, myślę teraz o pewnym hydrauliku. :P :P :P Obawiam się, że w tym tygodniu kwestii prysznica nie zamkniemy. A dobijam się do gościa już chyba z miesiąc. Z łazienki mam wszystko powynoszone, nie wiem sama, gdzie co mam, w pokoju zalega stosik misek, detergentów, brudnych ciuchów do prania i wszelkich łazienkowych naleciałości, bo Pan Ha może raczy w końcu przyjść w czwartek. Czyli pojutrze. Raczej przyjdzie i postęka, i powie, że dziś już nie da rady tego zrobić, i umówi się w najlepszym razie na kolejny odległy termin, a w najgorszym oświadczy, że "to się zdzwonimy". I będziemy się znowu miesiąc zdzwaniać. 

No i weź mu to wszystko wybacz. Z perspektywą, że to dopiero początek wybaczania, a na (bardzo odległym) końcu jeszcze mu trza będzie płacić za to jęczenie i odwlekanie jakieś bardzo ciężkie pieniądze. :P 

Nie, nie mam innego hydraulika. W spółdzielni za hydraulika robi jakiś dziadek półemeryt, który może mi skonać pod ciężarem rozkładania prysznicowej kabiny. Inny jest po wylewie. Paru innych ma kolejki jak stąd do nowego roku. No przecież można się nie myć w sumie, no.

Po co w ogóle człowiekowi jakieś mycie.

No chyba że po to, żeby hydraulik miał pracę. Całe istnienie, cała ontologia wszechświatów winna służyć hydraulikom.

Ugh.


Zmieniając temat.

W karmniku głodne, napuszone z zimna sikorki



do tego kilka kosów, kawek i gołębi.



Kosy z obsługą klatki dają sobie radę, kawki obdziobują kolbę kukurydzy i zewnętrzną kulę tłuszczową, a gołębie - niedorajdy rzadko kiedy znajdują jakieś żarcie. Nawet jak leży na podłodze.

Litościwam. 




Poza tym dla potrzeb pracowych koleżanek podtuningowałam kolejną chińską kosmetyczkę:





Ot, taka radosna tfffurczość.

1111.