spring bucket list

spring bucket list

sobota, 29 marca 2025

mamy to

 i gdyby nie Post, darłabym się: alleluja. 

Kabiny po złożeniu praktycznie nie ma. Nie walisz nosem w szkło, robiąc krok w głąb łazienki. Masz przed sobą 130 cm głębi.



A głąb do szyby jest na 40 cm, tyle co szerokość malutkiej umywalki.



Po rozłożeniu kabiny pojawia się duża część prysznicowa (90 na 170 cm) zaopatrzona we wszelkie wygody dla osoby nie bardzo sprawnej.




A mama już nie kłóci się o remont, tylko (chwilowo) o cenę (wszystko jest za drogie) i o sprzątanie po remoncie. 

Szkolenie przeżyłam, nie za bardzo chcę się dzielić refleksjami, jedną może: naprawdę nie mam mentalności korpo i już nie zamierzam jej mieć. Słucham tego wszystkiego i widzę, że czas już wielki się zabierać na emeryturę, że to już nie ten świat, nie te zasady. A ja naprawdę wolę plewić szczypiorek niż stosować zasady marketingu tam, gdzie wolałabym widzieć w człowieku człowieka. 

I jestem tak zmęczona tym wszystkim, a jeszcze cała pompejanka w lesie, pół brewiarza, krótsza o godzinę noc - a jutro kolejne sprawdzania prac, przygotowywania lekcji i takie tam - i błagam na wszystko: jeśli Darzysz mnie życzliwością, jeśli chociaż trochę zasłużyłam na Łaskę w Twoich oczach, Odsuń ode mnie jutro Strasznego De. 

1157. 

środa, 26 marca 2025

zafugowane

 i Pan Kafelek obiecuje, że do końca tygodnia remont w zasadzie się też skończy. Może to i prawda...

Na razie znowu mam sto światów z mamą, bo jak najpierw jęczała, że źle zrobił podłogę, bo żadnego spływu nie ma, tak teraz jęczy, że podłoga krzywa i kolory płytek nie są identyczne. No nie są, bo spływ masz i cienie są. A w pokoju podłoga ma jeden kolor - jęczy (wiecznie) niezadowolona matuś. No, bo w pokoju jest równa i spływu nie ma - i wcale nie jestem pewna, czy zrozumiała. 

Swoją drogą, może i miło pomyśleć, że nie tylko ze mnie matuś jest niezadowolona. 

Tymczasem rzygając remontem uciekłam na ogród. Przekopałam pierwsze pół grządki, sprzątnęłam trochę patyków, przesadziłam ogromną kępę oregano, które zawaliło mi pół ziołownika - i na więcej nie starczyło siły.

Aktualnie szaleją krokusy. Drugie już, bo te pierwsze zdechły od przymrozków.









Jedną z budek zainteresowała się modraszka, ale nie wiem, na ile poważnie.




A w barwinku kwitną przylaszczki.




Tak wiem, Straszny De by powiedział, że jeśli mama jest ze mnie niezadowolona, to na pewno ma przynajmniej jeden dobry powód. A bardzo prawdopodobne, że ma wiele słusznych powodów. 

A kiedyś dawno, dawno, z milion lat temu, jeden jedyny raz w życiu zbierałam dzikie przylaszczki z lasu. Były ich całe łany. To było u babci pod Chełmem, przy wschodniej granicy. Poszliśmy wtedy z Jurkiem do sosnowego lasku na skraju wsi - i wróciliśmy z bukietami przylaszczek. Myślę, że to było w zupełnie innym świecie niż ten, w którym teraz jestem. 

A krokusy kupowałam w malutkich glinianych (sic) doniczkach i dawałam wszystkim rodzinnym babciom, ciotkom i mamie na dzień kobiet. Nie pamiętam, czy brat i tata coś komukolwiek dawali, może tak? W każdym razie po przekwitnięciu te krokusy lądowały w babcinym ogródku i czasem potem jeszcze kwitły, ale nigdy nie były tak piękne jak tegoroczne moje. Pewnie ten milion lat temu były gorsze odmiany krokusów. 

I to nawet nie tak, że tęsknię do tamtego świata milion lat temu - podobnie jak nie marzę, że kiedyś tu będę miała jakiś dom z kawałkiem ogrodu. Tamten świat poza krótkimi epizodami był tak samo do niczego jak ten tutaj, a dom, ogród i może nawet miłość znajdę przed sobą, nie za sobą czy koło siebie. Przed sobą, gdzieś po Tamtej Stronie świata.

A do wytrzymania mam już tylko cztery koszmarne dni w tym tygodniu.

1154.

wtorek, 25 marca 2025

fotoreportaż

 z wiosny:



















Zdjęcia cpyknięte w biegu z pracy do domu. 

A dzień - mimo wiosenności - trudny. Od poranku, kiedy to ganiałam mamę z kluczem do mieszkania aż pod sam kościół, bo wyszła bez klucza, i spóźniłam się do roboty - przez robotę, jak zwykle niewdzięczną i nikomu niepotrzebną - przez weryfikowanie zawartości otrzymanego zamówienia z piątku i kontestację faktu, że nie przysłali jednych drzwi do kabiny prysznicowej - przez zapóźnioną robotę Pana Kafelka, co miał dziś fugować, ale fugować będzie jutro - no i po całym tym dniu błagałam tylko, żeby na parafii nie spotkać Strasznego Dziadunia. I co? I oczywiście spotkałam, i dostałam taki opierdziel, że aż mi na pysku kolejny syf wyskoczył. Czwarty. Duży. Więc obecnie mam trzy syfy duże, przyszłościowe, i jeden mały, gojący się. I pewnie do usranej śmierci będę już te syfy na pysku nosić, może w trumnie mi je łaskawie przypudrują. 

Nie wiem, jak będzie wyglądać ciało po zmartwychwstaniu, ale raczej nie liczyłabym, że się choćby wtedy syfów pozbędę - takie nieprawdopodobne mi się to wydaje. Przenikać przez ściany ok, ale morda bez syfów? Niemożliwe.

Zmęczona, rozgoryczona, z perspektywą kolejnych pięciu koszmarnie trudnych dni. Panie Boże, naprawdę jestem tu komukolwiek po cokolwiek potrzebna? A może Byś tak mnie już Posprzątał? Niech mnie już w tej trumnie przypudrują, co? I Wiesz co? Jestem absolutnie, ale to absolutnie pewna, że mszę pogrzebową odprawiłby mi nie kto inny, jak Straszny De. :P I już słyszę to kazanie, ostatnie, które by mi powiedział, oj, powiedział. :P

Zastanawiam się, ilu ludzi mniej odpornych na opieprzanie Straszny De wygonił z Kościoła - i osobiście nie chciałabym żyć z taką odpowiedzialnością na sumieniu.

Z pozytywów: gdzieś koło mnie zamieszkał rudzik. Dziś śpiewał mi na zabalkonnej jodle, ale uciekł, zanim  wydobyłam aparat. 

Więcej pozytywów nie pamiętam.

1153.

poniedziałek, 24 marca 2025

duch modraszki :)

 


i jeszcze tylko 6 dni do końca tego tygodnia. Tak wiem, liczę niepoprawnie, bo z niedzielą. 

U mamy w łazience jest już cała podłoga. 

1152.

niedziela, 23 marca 2025

wreszcie

 się dorwałam do bloga, na kolanie bo na kolanie. 

W piątek do nocy robiłam zakupy w marketach budowalnych. 

Wczoraj miałam ostry atak grypy żołądkowej i przespałam cały dzień, czego żałuję, bo bardzo, ale to bardzo chciałam iść na ogród. Tymczasem Pan Kafelek w pracy nie ustawał.




Nie było kafelków w takim jasnym odcieniu jak te stare, ale te ciut ciemniejsze grają z odcieniem podłogi, więc może w sumie się sklei. 


Z dzisiejszej liturgii mam jedną refleksję: o tym drzewie, które chcieli wyciąć, ale postanowili je tylko przystrzyc i obłożyć nawozem. Bynajmniej nie sztucznym, w bezwonnych granulkach. :P Jak następnym razem wyląduję w stercie g*..., hm. Czytać znaki czasu, tak? :P 


A wiosna jak na razie u nas trochę chłodna i kapryśna, więc w karmniku tłumek.



Ten czarny cień po lewej to kos.





A ten gołąb chyba w końcu się zorientował, że tu zdjęcia robią. :)

Od jutra zaczynam kolejny mozolny tydzień remontu i pracy. 

1151

czwartek, 20 marca 2025

jak dożyję

do końca marca, będę dalej żyć. Chyba. Nie wiem, czy to do końca miał na myśli autor przysłowia, że jak się kończy marzec, to się cieszy starzec - ale naprawdę, takiego zapiiii w Poście to daaawno, oj dawno nie miałam. Przy czym mama dzień w dzień serwuje mi jakieś nowe atrakcje, a wczoraj wieczorem mieliśmy blokową awarię prądu. Akurat w św. Józefa. W ogóle jak tak myślę, to mi wychodzi, że św. Józef jakoś mnie chyba nie lubi. Pewnie inaczej wyobrażał sobie dobrą partię dla (prawie) swojego Synka. 

Tak czy siak, szafka z lustrem już jedzie, pieluchy kupione, podłoga w łazience wyrównana, ściany też - podobno dziś Pan Kafelek ma zacząć kłaść pierwsze płytki. Rodzaj kabiny, umywalka i szafka pozostają na etapie wysokiej abstrakcji. Muszę kupić mamie siedzonko i chwytak na ścianę do łatwiejszego wstawania. I bodaj jeszcze taboret.

Tymczasem praca zawodowa chciałaby pochłonąć mnie nieludzko, próbuję się bronić i od czasu do czasu wypinam w stronę pracy właściwą stronę ciała, ale jakoś całować mnie nie chce. W obronie przed utraceniem resztek poczytalności i dla zbilansowania stresu zaczęłam dziergać na drutach fioletowy sweter. Pokażę, jak już coś będzie widać. 

Wracając do czelendża.


W rankingu wygrał ostatecznie Julian Tuwim: Kwiecień. Ze względu na zakończenie i miejskie klimaty.

Mój długi cień na asfalcie
Pławi się w złotych promieniach,
Znów chodzę w rozpiętym palcie
I trzymam ręce w kieszeniach.

Chodzę życzliwy, łaskawy,
Z czerwonym goździkiem w klapie,
Przed szybą każdej wystawy
Przystaję, jak miejscy gapie.

Przyglądam się byle czemu
Z radością niewysłowioną,
Dziękuję słońcu ciepłemu
I wiewom, co wonnie wioną.

Kiwa się głowa szczęśliwa,
O goździk nosem potrąca
I niucha wiosny zażywa
Beztroska, promieniejąca...

Kwiecień kołuje mi w głowie,
Świat ze mną kołuje cały!
Idź, palnij za moje zdrowie
Kielich siarczystej gorzały!

:)))

A idź i palnij, jeśli możesz. Bo ja nie muszę, i tak mi kołuje, z wiosną czy bez wiosny.

1148.