przyniosła skutek o tyle, że już nie leje mi się z nosa. Wyszłam tylko rano do sklepu, co przypłaciłam strasznym zmęczeniem i w sklepie mi się trochę kręciło w głowie, no ale, byleby tylko mama po chorobie za bardzo się nie wymęczyła - no ale mama nie dała się wyręczyć, dostała motorka w, obleciała kolejne dwa sklepy, z czego jeden dwukrotnie, a potem szczoteczką zamiotła wszystkie dywany w swoim domu. Zdrowieje.
Ja, chwała Bogu, motorka nie odziedziczyłam.
No ja motorka nie odziedziczyłam, więc byłam tylko raz w jednym sklepie, po drodze zbierając liście.

Na górze dwie jakieś egzotyczne jarzębiny, bodaj brekinia i jarząb pośredni ( albo jakaś inna mieszanka). Poniżej w łuku od lewej: topola biała, brzoza, klon, berberys, dzikie wino, wiśnia ozdobna jakaś. Na dole dąb.
Liście powędrowały w książkę.

i pewnie skończą jako zakładka.
Potem ugotowałam obiad - makaron ze szpinakiem, który mama zagryzała chlebem, bo jak to tak obiad bez chleba jeść :P - a potem skonstatowałam, że moja stara fotopułapka nie odpowiada na zaczepki przez telefon (rozładowała się?) - więc najpierw ją naładowałam przez kabel (nie z baterii słonecznej), ale nie reagowała dalej. Popykałam na oślep różnymi tam guziczkami, ale nic - dalej trup. Więc odszukałam instrukcję i dowiedziałam się, że fotopułapka posiada guzik reset. I wystarczyło go szpilką wcisnąć.
Po odzyskaniu świadomości :P pułapka wylądowała w środku w klatce, tuż nad daszkiem fotokarmnika.
Bateria leży na dachu klatki jak prawdziwa fotowoltaika - może się dzięki temu nie rozładuje tak szybko. A fotokarmnik obejmuje klatkową podłogę.
Podczas ładowania pułapki (kilka godzin) ogarnęłam lekcje na najbliższe dni, a wcześniej odkamieniłam krany, bo i w kuchni, i w łazience lało się naokoło gdzie popadnie przez zatkane kranowe sitka. I tyle.
Apsik.